Nie wszyscy są szczęśliwi. Nie wszyscy mają tyle pieniędzy, ile by chcieli. Nie wszyscy jedzą tyle, ile powinni. Nie wszystkim jest optymalnie czysto, sucho i pewnie. Nie każdemu jest ciepło. Nie wszyscy uprawiają seks tak często, jak by chcieli. Nie wszyscy uprawiają seks. Niektórzy mają za mało palców. Niektórym zawsze kręcą się włosy, chociaż woleliby mieć proste. Nie każdy ma ręce. Nie każdy ma dwie. Nie wszyscy są kochani. Nie każdy będzie. Nie każdy ma metr osiemdziesiąt wzrostu, dobre nogi, płaski brzuch albo przynajmniej coś w sobie. Nie każdy ma wrodzoną mądrość. Nie każda mądrość wydaje się mądrze wrodzona. Nie każdy jest z prawego łoża. Rozpacz płynie rzeką poprzez świat.
Wydawać by się mogło, że wyrugowanie sfer, w których możemy się spotkać z niespełnieniem, zawodem czy rozczarowaniem, sprawi, że słupki rtęci w naszych osobistych szczęściomierzach gwałtownie skoczą w górę, na czym powinno zależeć wszystkim, bez względu na aktualny stopień uszczęśliwienia, bo przecież w szczęściu każdego z osobna tkwi szczęście globalne. Jean-Luc Godard w filmie Alphaville z 1965 roku podaje w wątpliwość słuszność działań zmierzających do urzeczywistnienia tych nadziei. Alphaville ma coś z kryminału, filmu detektywistycznego, thrillera i science fiction. Elementy wskazujące na pokrewieństwo z tymi gatunkami podporządkowane są jednak koncepcji antyutopii, wokół której organizują się wszystkie wątki. Tytułowe Alphaville jest stolicą jednej z galaktyk, bardzo odległej od Ziemi. Z Ziemi właśnie przybywa tam agent specjalny Lemmy Caution z misją unieszkodliwienia profesora von Brauna, twórcy sprawującej dyktatorskie rządy maszyny Alpha 60.
http://www.youtube.com/watch?v=FbprR2W9pD4
W hotelu Caution natyka się na Biblię i na Uwodzicielkę drugiego rzędu – podstawowe wyposażenie każdego pokoju. Przeznaczenie Biblii wkrótce przestanie być zagadką, przeznaczenie Uwodzicielki nie jest nią wcale. Agent powoli poznaje miasto i obowiązujące w nim zasady. Alphaville jest wysokorozwiniętą stolicą. Ambicją maszyny trzymającej władzę jest osiągnięcie stanu, w którym mieszkańcy na bieżąco mogą zaspokajać wszystkie swoje potrzeby. Towarzyszy temu oczywiście przekonanie, że jest to możliwe. Konieczne warunki bytu są każdemu dane: rozwój technologiczny zapewnia dużą wygodę życia, nie ma biedy i głodu, każdy ma kulturalny dostęp do uśmiechniętych uwodzicielek (tajemnicza pozostaje dla mnie kwestia nieobecności uwodzicieli). Nie trzeba rywalizować, nie trzeba o nic walczyć i zabiegać, nie trzeba ponosić ryzyka porażki. Porażki bycia mniej zaradnym, okazania się gorszym konsumentem, porażki złego wyboru tego, co w życiu ważne czy porażki bycia odrzuconym w miłości albo spożycia czarnej polewki. Nikt na pewno nie używa tam mojego ulubionego słowa absztyfikant! Alpha 60 jest maszyną sprawiedliwą i wszystkim stwarza równe możliwości osiągnięcia tego, co ma w swoim systemie zdefiniowane jako szczęście. W Grodzie Alphy, z punktu widzenia maszyny, nie ma więc ludzi nieszczęśliwych, zdarzają się natomiast tacy, którzy nie widzą swojego szczęścia. Tacy sprawiają kłopoty, są źli. Ale Alpha 60 jest maszyną sprawiedliwą, która za dobre wynagradza, a za złe karze. Każdy przejaw żalu czy niezadowolenia, który uderza wprost w przekonanie, że da się uszczęśliwić wszystkich, karany jest śmiercią. Silne wrażenie wywarło na mnie Godardowskie wyobrażenie sposobu wykonywania kary śmierci w Alphaville. Egzekucje odbywają się na basenie (fragment jednej ze scen widać w trailerze). Dookoła kąpieliska gromadzą się dostojnicy miasta. Skazany wchodzi na trampolinę. Musi na niej przypomnieć, za co został skazany, po czym zostaje rozstrzelany i osuwa się bezwładnie do wody, gdzie, niczym padlinożerne rybki, opływają go gibkie pływaczki. Poruszając się podwodnym synchronicznym dans macabre, usuwają one ciało na bok i czynią miejsce kolejnym.
Trzeba ocalić tych, którzy płaczą
Na początku swojego pobytu w Alphaville Caution spotyka się z Henrim Dicksonem, który wypowiada słowa, powtarzające się we mnie jak mantra od obejrzenia filmu Godarda. Kiedy Henri przyprowadza agenta do swojego hotelu, recepcjonistka pyta go, kiedy zamierza on popełnić samobójstwo, chce bowiem wiedzieć, kiedy zwolni się jego pokój. Bohater wyjaśnia Cautionowi, że nie jest to nadzwyczajne pytanie, coraz więcej niepraworządnie uchylających się od szczęścia mieszkańców Alphaville decyduje się bowiem na samobójstwo. Tak otwiera się niezwykle ciekawy monolog Dicksona na temat tego, dlaczego permanentne szczęście każdego nie jest w interesie szczęścia wszystkich, rozumianego jako pewnego rodzaju społeczna homeostaza. Kluczowe dla (mojej interpretacji) jego tyrady zdanie Trzeba ocalić tych, którzy płaczą jest wezwaniem do heroicznego zachowania zdrowego, bo nie zredukowanego do nakładanych przez Alphę 60 okularów, spojrzenia na rzeczywistość. W szerszym kontekście jest jasnym stwierdzeniem, że system, w którym ludziom bywa (a niektórym: jest) źle, jest lepszy od takiego, w którym wszystkim byłoby dobrze. Nieszczęśliwi, rozpaczający i lamentujący są po prostu potrzebni. Potrzebny jest motor ruchu: krokodyl braku szczęścia kąsający w tyłek i – chociaż trudno się z tym pogodzić – potrzebni są ci, których on pożre. Potrzebna jest zgoda na lament, sankcjonująca na przykład wagę utraty kogoś (lub czegoś), kogo (lub czego) nie da się niczym innym zastąpić. Ludziom czasem nie wystarcza na to żałoby, ale w Alphaville trafia się w macki funeralnych pływaczek za jednorazowe rozpłakanie po śmierci żony.
Jestem tylko narzędziem logicznym
Ludzie muszą płakać i musi im być źle, żeby wiedzieli, kiedy jest dobrze. Ale też potrzebujemy spokoju i równowagi. Jedni muszą przegrywać, żeby wagę miało zwycięstwo innych. Ale też chcemy braterstwa. Niełatwo się pogodzić z porażką, z przegraną, z cierpieniem. Ale też, mimo że niektórym się to nie udaje, zakładamy, że poradzić sobie trzeba. Alpha 60 nie działa bez sensu. Kiedy się temu dobrze przyjrzeć, jej motywacje są zrozumiałe. Godard pokazuje, jak wyglądałby świat, w którym wyciągnęłoby się ostateczne konsekwencje z jednego rodzaju argumentów, które normalnie bawią się w przeciąganie liny z racjami sprzecznymi. Totalitarne Alphaville jest następstwem postępujących dysproporcji, upartym wyciąganiem konsekwencji. W starciu z Cautionem Alpha 60 stwierdza ostatecznie, że jest tylko narzędziem logicznym.
Wydawać by się mogło, że wyrugowanie sfer, w których możemy się spotkać z niespełnieniem, zawodem czy rozczarowaniem, sprawi, że słupki rtęci w naszych osobistych szczęściomierzach gwałtownie skoczą w górę, na czym powinno zależeć wszystkim, bez względu na aktualny stopień uszczęśliwienia, bo przecież w szczęściu każdego z osobna tkwi szczęście globalne. Jean-Luc Godard w filmie Alphaville z 1965 roku podaje w wątpliwość słuszność działań zmierzających do urzeczywistnienia tych nadziei. Alphaville ma coś z kryminału, filmu detektywistycznego, thrillera i science fiction. Elementy wskazujące na pokrewieństwo z tymi gatunkami podporządkowane są jednak koncepcji antyutopii, wokół której organizują się wszystkie wątki. Tytułowe Alphaville jest stolicą jednej z galaktyk, bardzo odległej od Ziemi. Z Ziemi właśnie przybywa tam agent specjalny Lemmy Caution z misją unieszkodliwienia profesora von Brauna, twórcy sprawującej dyktatorskie rządy maszyny Alpha 60.
http://www.youtube.com/watch?v=FbprR2W9pD4
W hotelu Caution natyka się na Biblię i na Uwodzicielkę drugiego rzędu – podstawowe wyposażenie każdego pokoju. Przeznaczenie Biblii wkrótce przestanie być zagadką, przeznaczenie Uwodzicielki nie jest nią wcale. Agent powoli poznaje miasto i obowiązujące w nim zasady. Alphaville jest wysokorozwiniętą stolicą. Ambicją maszyny trzymającej władzę jest osiągnięcie stanu, w którym mieszkańcy na bieżąco mogą zaspokajać wszystkie swoje potrzeby. Towarzyszy temu oczywiście przekonanie, że jest to możliwe. Konieczne warunki bytu są każdemu dane: rozwój technologiczny zapewnia dużą wygodę życia, nie ma biedy i głodu, każdy ma kulturalny dostęp do uśmiechniętych uwodzicielek (tajemnicza pozostaje dla mnie kwestia nieobecności uwodzicieli). Nie trzeba rywalizować, nie trzeba o nic walczyć i zabiegać, nie trzeba ponosić ryzyka porażki. Porażki bycia mniej zaradnym, okazania się gorszym konsumentem, porażki złego wyboru tego, co w życiu ważne czy porażki bycia odrzuconym w miłości albo spożycia czarnej polewki. Nikt na pewno nie używa tam mojego ulubionego słowa absztyfikant! Alpha 60 jest maszyną sprawiedliwą i wszystkim stwarza równe możliwości osiągnięcia tego, co ma w swoim systemie zdefiniowane jako szczęście. W Grodzie Alphy, z punktu widzenia maszyny, nie ma więc ludzi nieszczęśliwych, zdarzają się natomiast tacy, którzy nie widzą swojego szczęścia. Tacy sprawiają kłopoty, są źli. Ale Alpha 60 jest maszyną sprawiedliwą, która za dobre wynagradza, a za złe karze. Każdy przejaw żalu czy niezadowolenia, który uderza wprost w przekonanie, że da się uszczęśliwić wszystkich, karany jest śmiercią. Silne wrażenie wywarło na mnie Godardowskie wyobrażenie sposobu wykonywania kary śmierci w Alphaville. Egzekucje odbywają się na basenie (fragment jednej ze scen widać w trailerze). Dookoła kąpieliska gromadzą się dostojnicy miasta. Skazany wchodzi na trampolinę. Musi na niej przypomnieć, za co został skazany, po czym zostaje rozstrzelany i osuwa się bezwładnie do wody, gdzie, niczym padlinożerne rybki, opływają go gibkie pływaczki. Poruszając się podwodnym synchronicznym dans macabre, usuwają one ciało na bok i czynią miejsce kolejnym.
Trzeba ocalić tych, którzy płaczą
Na początku swojego pobytu w Alphaville Caution spotyka się z Henrim Dicksonem, który wypowiada słowa, powtarzające się we mnie jak mantra od obejrzenia filmu Godarda. Kiedy Henri przyprowadza agenta do swojego hotelu, recepcjonistka pyta go, kiedy zamierza on popełnić samobójstwo, chce bowiem wiedzieć, kiedy zwolni się jego pokój. Bohater wyjaśnia Cautionowi, że nie jest to nadzwyczajne pytanie, coraz więcej niepraworządnie uchylających się od szczęścia mieszkańców Alphaville decyduje się bowiem na samobójstwo. Tak otwiera się niezwykle ciekawy monolog Dicksona na temat tego, dlaczego permanentne szczęście każdego nie jest w interesie szczęścia wszystkich, rozumianego jako pewnego rodzaju społeczna homeostaza. Kluczowe dla (mojej interpretacji) jego tyrady zdanie Trzeba ocalić tych, którzy płaczą jest wezwaniem do heroicznego zachowania zdrowego, bo nie zredukowanego do nakładanych przez Alphę 60 okularów, spojrzenia na rzeczywistość. W szerszym kontekście jest jasnym stwierdzeniem, że system, w którym ludziom bywa (a niektórym: jest) źle, jest lepszy od takiego, w którym wszystkim byłoby dobrze. Nieszczęśliwi, rozpaczający i lamentujący są po prostu potrzebni. Potrzebny jest motor ruchu: krokodyl braku szczęścia kąsający w tyłek i – chociaż trudno się z tym pogodzić – potrzebni są ci, których on pożre. Potrzebna jest zgoda na lament, sankcjonująca na przykład wagę utraty kogoś (lub czegoś), kogo (lub czego) nie da się niczym innym zastąpić. Ludziom czasem nie wystarcza na to żałoby, ale w Alphaville trafia się w macki funeralnych pływaczek za jednorazowe rozpłakanie po śmierci żony.
Jestem tylko narzędziem logicznym
Ludzie muszą płakać i musi im być źle, żeby wiedzieli, kiedy jest dobrze. Ale też potrzebujemy spokoju i równowagi. Jedni muszą przegrywać, żeby wagę miało zwycięstwo innych. Ale też chcemy braterstwa. Niełatwo się pogodzić z porażką, z przegraną, z cierpieniem. Ale też, mimo że niektórym się to nie udaje, zakładamy, że poradzić sobie trzeba. Alpha 60 nie działa bez sensu. Kiedy się temu dobrze przyjrzeć, jej motywacje są zrozumiałe. Godard pokazuje, jak wyglądałby świat, w którym wyciągnęłoby się ostateczne konsekwencje z jednego rodzaju argumentów, które normalnie bawią się w przeciąganie liny z racjami sprzecznymi. Totalitarne Alphaville jest następstwem postępujących dysproporcji, upartym wyciąganiem konsekwencji. W starciu z Cautionem Alpha 60 stwierdza ostatecznie, że jest tylko narzędziem logicznym.
5 komentarzy:
fajne! dobrze się czyta! :)
Joły, elo, hejla, aje!
Raz, fajno, że blok. Poczytać można. Lux. Blah, no ja lubię. Dwa, że świetnie pisane. Trzy, że pozdro!
a jeszcze: do "Alphaville" nigdy się nie zebrałem. Leń, bo leży i łapie kurz w kącie razem z setką innych filmów odłożonych na kiedyśtam. Chyba przełożę płytkę na inną stertę, taką pod komputerem, która grozi "obejrzyj kurwa, leżymy tutaj bezwstydnie!". A ciekawi mnie czy Żąluk pohytał tam gdzieś obecnie rozgrzebywaną przeze mnie rzecz: dlaczego w byciu szczęśliwym przeszkadza mi najczęściej obawa, że szczęśliwy zaraz nie będę. Ostatnia lekka rozkmina (a tak bo ja myślę raz na sto lat, głównie w samotne niedzielne wieczory, czasem na przystankach w poniedziałek rano) daje wynik, że to chyba dobrze. Bo się mi chcę bardziej starać. Coś robić, progresować (zajebiste słowo, nie wiem czy istnieje, ale już wiem że mi się wżeni na najbliższy miesiac). No tyle bzdur.
Pozdry!
no dża raz jeszcze,
nazwa passivist to jest podkradziona niejakiemu Oposowi, Szczepanowi. Za jego zgodą. I w ogóle to mi się przypomniało, że takie mam: http://passivist.ownlog.com/
hm, ale chyba nie oddam narazie. może bym tam ruszył z jakimś żenadnym łupaniem klawiszy, nie o muzyce (znaczy przemyśleń nie mam, o kulturze to czasem wstukam na słuchaniu, pozostaje proza życia, picia).
Aje.
Czekam na więcej tekstów.
Postuluję o wprowadzenie nowego wpisu, bo zaglądam codziennie, a tu wciąż o ocalaniu płaczących. Hm?
Uwaga, komentarz krytyczny i nudziarski!
Alphaville nie widziałam, bazuję na tym, co Ty napisałaś.
Świat skonstruowany tak, że z założenia zapokaja wszystkie potrzeby człowieka, jest piekłem. (A utwór, który taki świat przedstawia, jest antyutopią.) Lacan mi się przypomina, choć znam go tylko z widzenia. Więc jego rozkminy sprowadzę do poziomu sentencji o życiu: brak jest niezbędny, to on nadaje sens życiu. Pomyślałam o ty, bo jestem stworem - wstyd się przyznać - platońskim, i cenię sobie hipotetycznie założony ideał, do którego dążę. A może to nic złego? Tylko trzeba wiedzieć, że ważniejsze jest samo dążenie, które wypełnia życie, niż punk dojścia, którego wciąż nie ma. Niedosięgniętymi charakter ideału nie powinien frustrować, tylko motywować.
Powtórzę więc to, co mówiłam, gdy kiedyś rozmawiałyśmy o Alphaville: imho szkodliwe i piętnujące jest samo dzielenie ludzi na szczęśliwych i nieszczęśliwych, z którego to podziału wynika logiczny wniosek, że ci drudzy są potrzebni tym pierwszym. Moim zdaniem każdy człowiek bywa szczęśliwy i bywa nieszczęśliwy, nie ma takiego sztywnego podziału na tych co byli, są i będą nieszczęśliwi i resztę świata.
To moje myślenie jest oczywiście banalne i być może nieprawdziwe, ale za to użyteczne... ;)
Prześlij komentarz